sobota, 31 maja 2014

Jońćka

Kiedy odbierany ze żłobka Młodziak mówi: "daj mi jońćkę", to można podejrzewać, że coś jest nie tak. Kiedy przez następne godziny uśmiecha się przymilnie, co rusz powtarzając: "moja mama", owo przypuszczenie graniczy już z pewnością. Kiedy zapyta jeszcze: "cy mozes się do mnie tjochę u(ś)miechnąć", należy się spodziewać rychłej wizyty u lekarza. 
Tym razem złapała go wirusówka-jelitówka.
I tak od Dnia Matki do Dnia Dziecka spędziliśmy czas na czynnościach, których opisem nie będziemy zaprzątać uwagi Drogiego Czytelnika. 

poniedziałek, 26 maja 2014

Dzień Mamy

"Od samego ranka będzie niespodzianka" - Młodziak śpiewnie zapowiadał już od paru dni. I rzeczywiście. Punktualnie o 10:00 rozpoczął się jego pierwszy żłobkowy występ. Brawa dla cioć, którym udało się przygotować przedstawienie z udziałem takich maluchów. Naprawdę tylko nieliczni nie wytrzymali napięcia i pobiegli w trakcie do swoich mam. Młodziak dzielnie tkwił na posterunku, wpatrując się w jakiś bliżej nieokreślony punkt. Pobujał się na boczki. Odtańczył układ. Wierszyk powiedział w myślach, po czym udał się do stołu z ciasteczkami, wręczając mi po drodze czerwone serce. 

A oto mój portret w wykonaniu Młodziaczka. Mam na nim i głowę, i oczy, i czoło na górze, i włosy, i kapcie, i... buty na korytarzu. 



czwartek, 22 maja 2014

Dialogi na cztery nogi cz. 3

Młodziak bawi się sam w pokoju. W pewnym momencie wspina się na stół i zabiera z niego nożyczki. Na szczęście te mniejsze, więc nie reaguję od razu. Coś tam wycina, ale mimo wszystko wolę tę zabawę szybko zakończyć. Proszę go, żeby przyniósł mi nożyczki do drugiego pokoju. Przynosi bez słowa protestu, oddaje i kieruje się do drzwi. Pytam go na odchodne: Co teraz będziesz robił?
Młody: Będę ciął dużymi!

Kurtyna.


(ku pamięci: rzecz miała miejsce w marcu)


wtorek, 20 maja 2014

Pomelowe Love

Tytułowy bohater książki „Pomelo ma się dobrze pod swoim dmuchawcem" to zamieszkujący w ogrodzie, mały, różowy słoń, którego cechą charakterystyczną jest nieproporcjonalnie długa trąba. Pomelo miewa z nią czasem kłopoty. A to nadepnie na nią podczas tańca, innym razem przyskrzyni między kamieniami, a kiedy próbuje sobie z nią jakoś poradzić, to niespodziewanie poturla się z górki na pazurki. Ale, ale... Przecież dzięki tak strasznie długiej trąbie Pomelo może podjadać poziomki prosto z krzaczka, albo zabawić się w akrobatę, albo psocić się innym mieszkańcom ogrodu!

Pomelo, jak każdy mały słoń, ma też swoje strachy. Czasem boi się porów w nocy i tego, że deszcz zmyje kolory. Zdarza mu się niepokoić, że kiedy połknie pestkę, to w brzuchu wyrośnie mu drzewo czereśniowe (chyba każdy z nas kiedyś się tego bał) ;). Zastanawia się niekiedy, co się stanie, jeśli dmuchawiec postanowi go opuścić. Pomelo ma również swoje ulubione zajęcia. Lubi ścigać się ze ślimakami, znikać w lawendzie i udawać gruszę. A co sprawia mu najwięcej przyjemności? Odpowiedź na to pytanie może być nieco zaskakująca.

„Pomelo ma się dobrze pod swoim dmuchawcem" to pierwsza z serii zabawnych książek o różowym słoniu wydanej przez poznańskie „Zakamarki". Książka wyjątkowa, na którą składają się trzy opowieści o codziennym życiu i rozterkach niezwykłego mieszkańca ogrodu. Opowieści krótkie, jeśli mierzyć je ilością słów. Opowieści, które mogą trwać w nieskończoność, jeśli wziąć pod uwagę bogactwo treści. Bo książki o małym słoniu-filozofie mogą sprawić frajdę nie tylko najmłodszym czytelnikom, choć oni na pewno poczują ukontentowani niebanalnymi, całostronicowymi ilustracjami. „Pomelo ma się dobrze pod swoim dmuchawcem" to jedna z tych książek, którą można czytać po wielekroć i nie odczuwa się potrzeby schowania jej na dnie szafy przed upominającą się o ponowną lekturę pociechą.


Autor: Ramona Bădescu, Benjamin Chaud
Tytuł: Pomelo ma się dobrze pod swoim dmuchawcem
Tłumaczenie: Katarzyna Skalska
Rok wydania: 2012
Wydawnictwo: Zakamarki
Ilość stron: 92

piątek, 16 maja 2014

Dialogi na cztery nogi: cz. 2

Niedzielny poranek. Młody składa i rozkłada bułkę, upodabniając ją do żarłocznego Pac-Mana. Wydaje przy tym dźwięki, których nie powstydziłyby się same potwory i spółka. 
"Młodziaku - zagajam niemal bezinteresownie - może zjadłbyś już to śniadanie"? 
"Nie! Bo jest groźne!"


Kurtyna. 
(Ku pamięci: rzecz miała miejsce pod koniec marca.) 



czwartek, 15 maja 2014

Kartonowe Love


Wśród pierwszych książeczek, z którymi mają do czynienia najmłodsze dzieci, prym niewątpliwie wiodą pozycje o grubych, kartonowych i – jak mogłoby się wydawać – niemal niezniszczalnych stronach. Rynek wydawniczy oferuje naprawdę całe mnóstwo tego typu książek. Od miniaturek po wielkoformatowe w rodzaju „Wimmelbuch”, od czarno-białych po niemożebnie jaskrawe, od tych za przysłowiowe parę groszy do pozycji, za które zapłacić trzeba znacznie więcej. Co wybrać, aby mieć pewność, że nabyta książeczka nie rozklei się po pierwszym czytaniu, nie zaatakuje malucha zbyt ostrym kantem i – co najważniejsze – zainteresuje wymagającego czytelnika? Spośród książek, które w mojej ocenie spełniają te wszystkie kryteria, chciałabym na początek zaproponować dwie pozycje szwedzkiej autorki i ilustratorki Anny-Clary Tidholm opublikowane przez poznańskie wydawnictwo „Zakamarki”.



Pierwsza z nich, zatytułowana „Jest tam kto?”, urzeka genialnym w swej prostocie pomysłem. Oto przed czytelnikiem pojawia się pogodny obrazek. Błękitne niebo, białe chmurki, wysokie drzewo, krzaczek, zielone pagórki, a na środku mały domek z niebieskimi drzwiami. „Chodź, pójdziemy w odwiedziny!” zachęca autorka. Przewracamy kartonową stronę. Rzeczone drzwi ukazują się teraz w całej okazałości. Można w nie zastukać. „Puk, puk, puk!”. Wchodzimy do pokoju małego Kajtka, który gra na bębnie. Obok chłopca leży piłka, w wanience pływa kaczka. Na ścianie wisi obrazek. W oddali czerwienią się kolejne drzwi. „Puk, puk, puk!”. Kiedy je otworzymy, znajdziemy się w kuchni, w której króliki chrupią marchewkę. Z kuchni przez drzwi zielone przejdziemy do kolejnego pomieszczenia. Co się w nim kryje?



„A dlaczego?” – jedno z ulubionych i najczęściej zadawanych przez dzieci pytań – stało się motywem przewodnim i jednocześnie tytułem drugiej z prezentowanych publikacji Anny-Clary Tidholm. W książce toczy się swoisty dialog między dzieckiem i jego rozmówcą. „Muszę patrzeć”, „muszę pytać”, już na samym wstępie informuje dziecięcy narrator, dobitnie artykułując swoją potrzebę dążenia do wiedzy. Ilustracja na kolejnej stronie przedstawia niebieskiego ptaka z zieloną główką. „Lata ptak” – pada stwierdzenie i w ślad za nim sakramentalne: „a dlaczego?”. Następne kartki przynoszą prostą, ale satysfakcjonującą młodego czytelnika odpowiedź: „A dlatego, że ptak chce z góry, z nieba widzieć świat”. Z dalszych stron dowiemy się także, dlaczego pada deszcz, płacze Jaś czy jedzie pan.



Obie przedstawione książeczki aktywizują już najmłodsze dzieci i zachęcają do wspólnego czytania. Wyraziste i oszczędne w szczegóły ilustracje pozwalają maluchowi na łatwe identyfikowanie odmalowanych przedmiotów. Prosty i rytmiczny tekst ułatwia jego zapamiętanie i powtarzanie. Stukanie w barwne, kartonowe drzwi pomaga nie tylko w ćwiczeniu koordynacji ręka-oko, ale nadaje się również doskonale do nauki czy powtórki kolorów. Ze starszym dzieckiem można te książeczki „czytać” z podziałem na role, domalować ich kolejne strony, razem szukać odpowiedzi na nurtujące pytania. Zapewne po jakimś czasie dzieci chętnie same wejdą w rolę „tłumaczy świata”. Pomyślane dla najmłodszych czytelników pozycje „Jest tam kto?” oraz „A dlaczego?” mogą służyć dziecku przez kilka lat, jeśli tylko włożymy odrobinę wysiłku w ich twórcze wykorzystanie.





Autor: Anna-Clara Tidholm
Tytuł: Jest tam kto?
Rok wydania: 2009
Ilość stron: 28
Tytuł: A dlaczego?
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 28
Wydawnictwo: Zakamarki

niedziela, 4 maja 2014

Dialogi na cztery nogi: cz. 1

"Mogem zjobić ciach zebjowi"? - tyleż zaintrygowana, co zaniepokojona dobiegającym z pokoju pytaniem, porzucam gotowanie obiadu i zmierzam w kierunku bawiącego się Młodziaka, odpowiadając na wszelki wypadek: "nie".

"Mogem" - niezrażony moim sprzeciwem młodociany fascynat sztuki chirurgicznej sam udziela sobie przyzwolenia i bez wahania precyzyjnie przeciąga ostrzem skalpela wzdłuż brzucha pasiastego zwierzaka.

Strat w pluszakach nie stwierdzono. Nóż był tępy.


"Nie bende kjojił zebjy" - dochodzi mnie podsumowanie całego wydarzenia. I tylko się zastanawiam, czy to nagły przypływ empatii, czy może jedynie zawód z powodu braku wystarczająco ostrego narzędzia...